piątek, 15 maja 2015

Rozdział 2

Siedzieli na swoich, porozrzucanych niedbale walizkach na pełnym ludzi peronie. Panna Samuels stała przed nimi i z miną surowego komandosa starała się wkuć im do głowy kilka zasad. Jak sam powiedziała, uważała również iż są na tyle dorośli, że o ile będą mieli obie półkule na właściwym miejscu, to dam im trochę więcej swobody. Oczywiście wszyscy pokiwali na to ochoczo głowami. I żadnego alkoholu. Tak też powiedziała, patrząc przy tym wymownie na Hale, który tylko prychnął pod nosem i powiedział, że to wtedy, to był tylko jednorazowy wybryk. Choć drugą ręką chował głębiej do plecaka małą piersiówkę – ‘Tak na wszelki wypadek’. Potem postanowił przygniatać Cartera swoim spojrzeniem w zemście za wybryk kofeinowy. Robbie na początku starała się nic z tego nie robić, jednak po paru ciężkich minutach podszedł do przyjaciół i zaczął wyzywać na chamstwo Hale’a. No bo co w końcu?! Taki dupek może pozwalać sobie na wszystko, a oni nie mogą mu się odwdzięczyć, bez ciągłego wrażenia, że Hale się zaraz zemści?
Pociąg wjechał na stację parę minut później. Całą siódemką musieli zmieścić się w jednym przedziale. Grace i Evy zajęły miejsca obok siebie tuż przy oknie. Charlie i Robbie postanowili ścisnąć się z dziewczynami i zmieścić po ich stronie. Natomiast naprzeciwko usiedli panna Samuels, Rick i Billy. Po jakiejś godzinie jazdy nauczycielka opuściła przedział, zostawiając ich samych. Hale rozsiadł się wtedy wygodnie i spojrzał lekceważąco na czwórkę ściśniętą naprzeciwko. Jego wewnętrzny makiawelizm podpowiadał mu, że powinien skorzystać ze zbliżającej się okazji dręczenia ich przez całe wakacje. Uśmiechnął się chytrze na swoje mroczne myśli i z lubością spoglądał na pełne podejrzliwości twarze Drużyny Wiecznie Walczących O Sprawiedliwość. Już chciał rzucić jakąś kąśliwą uwagę w ich stronę, starając się jednocześnie nie zwracać uwagi na dobiegającą do jego uszu muzykę ze słuchawek, śpiącego obok Billy’ego, jednak wyprzedziła go Evy.
- Zastanawiam się, dlaczego dyrektor zgodził się nas puścić do tej posiadłości? Kim jest ciotka tego faceta? I czy w ogóle dowiedział się wszystkiego zanim się na to zgodził?
- Nie zdziwiłabym się gdyby tego nie zrobił – przyznała Grace – Byliśmy dla niego zbędnym ciężarem. Słyszałam, że zaplanował sobie w tym roku jakieś super wakacje.
- A kogo obchodzą jego wakacje? – Hale wywrócił oczami – Ten facet miałby nas gdzieś, nawet jak by nic nie zaplanował. On po prostu lubi mieć wolne.
- Ciotka tego faceta jest babcią, któregoś z uczniów – powiedział Robbie ignorując chłopaka.
- A ty skąd to wiesz? – spytała zdziwiona Evy.
- Podsłuchałem. – przyznał, pochylając się do przodu – Jakiś czas przed tym, jak nam o tym powiedział, zostałem wezwany na dywanik. Kiedy przyszedłem pod jego gabinet, akurat przyszło tych 2 gości i weszli przede mną, a dyro kazał mi zaczekać na zewnątrz. Postanowiłem więc skorzystać z okazji, że nie było ze mną sekretarki i przystawiłem ucho do drzwi.  Ten grubszy mówił wtedy coś o swojej ciotce, o jej domu i właśnie o tym wyjeździe. Usłyszałem też , że to jego siostrzeniec powiedział jego ciotce o tym, że kilkoro uczniów zostaje na wakacje i że to był powód, dla którego postanowili nas zaprosić. Potem dyro zadzwonił do tej ciotki, a potem do rodziców tego chłopaka, żeby potwierdzić ,że to rodzina i że wszystko się zgadza. Tylko, że nie słyszałem nazwiska rodziców tego dzieciaka bo ten gruby strasznie kaszlał i połowę rozmowy mi zagłuszył.  Nie wiem o co dokładnie się ich pytał, ale faktycznie po tym jak dostał potwierdzenie od rodziców, że wszystko się zgadza i że to nie żadna ściema, jakoś o większe detale nie był ciekawy. Bo potem dość szybko wyszli od niego.
- To będzie ciekawie jak okaże się, że to prawdziwa rudera – zaśmiał się pod nosem Hale.
- Najwyżej uciekniesz z niej z krzykiem – rzucił w jego stronę Charlie, a reszta zachichotał.
- Ja? – spytał wyniośle – Raczej Billy.
Wszyscy spojrzeli na śpiącego chłopaka i zaśmiali się razem. W tej samej chwili drzwi do przedziału rozsunęły się i weszła do niego panna Samuels.
- Z czego się tak śmiejecie? – spytała z uśmiechem.
- Z Billy’ego – powiedzieli chórem i zaśmiali się ponownie.
Przez resztę podróży nie odzywali się do siebie ani słowem, każde zajęte swoimi myślami. 
***
Sylvia Samuels starała się ukryć rosnące z każdą kolejną sekundą zażenowanie, gdy po raz setny przekręcała o parę stopni trzymaną w rękach mapę. Cała grupa jej podopiecznych wpatrywała się w nią ze znużeniem, stojąc przed skromnym dworcowym budynkiem, na pustym już prawie parkingu.
- Powiemy jej? – spytał szeptem Charlie, poprawiając pasek od ciążącego mu coraz bardziej plecaka.
Robbie wzruszył ramionami i dalej z zadowoleniem oglądał poczynania nauczycielki.
- Niech Evy jej powie – zaproponowała Grace.
- Popieram – mruknął za pleców Charlie’ego, Billy.
- No idźże Hart! – Hale wypchnął dziewczynę do przodu- Bo będziemy tu stać do rana.
Evy powoli podeszła do nauczycielki  i wymamrotała nieśmiało:
-Ehm. Przepraszam, ale to chyba nie jest mapa tej miejscowości.
Na czerwonej już twarzy panny Samuels wykwitło szczere zdziwienie pomieszane z odrobiną wstydu.
- No tak, faktycznie – wydukał – Dziękuję.
Ktoś głośno zatrąbił, aż obie podskoczyły. Grafitowy Mini Cooper z wmalowaną reklamą wypożyczalni, z której pochodził, zatrzymał się przed nimi z piskiem opon i za uchylonego okna wyjrzała kobieta o równie czerwonej twarzy co i włosach. Potrząsając dziko farbowaną czupryną,  młoda turysta zaczęła krzyczeć do nich po francusku. Panna Samuels ściągnęła brwi w cienką linię i chwyciwszy Evy za łokieć odciągnęła do grupy, odkrzykując coś odjeżdżającej furiatce po francusku.
- Ale Pani jej dowaliła – Rick pokiwał z uznaniem głową- nie wiedziałem, że zna Pani takie słowa, Pani profesor.
- A ja nie wiedziałam, że znasz francuski- popatrzyła na niego znad ramienia Evy.
- No wie Pani, francuski, język miłości, laski na to lecą. Tylko przy okazji, skoro już musiałem uczyć się pięknych słówek, aby podbić damskie serca, postanowiłem zagłębić się w mroczniejsze strony tego języka i jak widzę pani również.
- Nie uczyłam się tego języka panie Hale. Posługuję się nim od dziecka na równi z włoskim i angielskim.
Nauczycielka zaczęła składać pogniecioną mapę.
- Wygląda na to, że musimy zapytać się kogoś o drogę – podsunął, stający obok Evy, Charlie .
- Ale tu są prawie sami turyści – zauważył Robbie.
- Skąd mamy wiedzieć kto jest stąd? – spytał Billy.
- Znawcy okolicy nie latają z aparatami – odezwał się Hale – Poza tym kretynie, nawet turystów możemy się zapytać bo mają mapy. No i najważniejsze bystrzaki – komórki.
Spojrzeli na niego zdziwieni.
- No brawa i oklaski – załamał ręce – GPS, mapy , mówi wam to coś?
Przez całą grupę przeszła fala zrozumienia. No faktycznie! Billy wyciągnął telefon.
- Nie szpanuj – mruknął Robbie.
- Nie, nie, nie! – zawołała w tym samym czasie profesor – Nauczcie się wreszcie załatwiać sprawy osobiście. Nie zawsze będziecie mieli telefon przy sobie. I co wtedy?
Billy spojrzał na kobietę jak na kosmitkę, która wydawała niezrozumiałe dźwięki. Pogłaskał z czułością obudowę swojego sprzętu i schował go do kieszeni. Hale wywrócił oczami i przeniósł wzrok na jednego z członków Komitetu Do Spraw Pomocy Innym, bez względu na to czy też tej pomocy potrzebują czy nie. Charlie minął go i ruszył w stronę spacerujących wokół ludzi. Druga członkini ruszyła za nim. Razem z Evy zaczepili jakąś kobietę i po chwili wrócili do grupy z szerokimi uśmiechami.
 - Musimy przejść przez miasteczko. Briar Rose House jest położone na wzgórzu. Za nim jest niewielka zatoka, a kawałek dalej po prawej zamek. Podobno nie stoją jakoś blisko siebie, ale bardzo dobrze go widać. – powiedział Charlie.
- No i tamta Pani powiedziała, że na pewno go rozpoznamy bo to dość imponujący budynek – dodała Evy.
- No to idziemy, nie ma na co czekać- powiedział panna Samuels.
Wszyscy zebrali swoje walizki oraz plecaki i przeszli na drugą stronę ulicy. Skierowali swoje kroki w stronę centrum miasteczka, którym był brukowany plac, otoczony szeregiem domów  i katedrą, na którego środku stał połyskujący  w poronieniach słońca pomnik. Mijali rozgadane tłumy turystów, pstrykających zdjęcia z gorliwością godną szaleńców. Opuścili rynek w pośpiechu, chcą uniknąć oślepiających błysków fleszy, które przyprawiły o migrenę gdy tylko miało się szczęście odwrócić w stronę robiących zdjęcia fotografów. Skręcili w uliczkę po prawej stornie kościoła. Idąc nią zachwycali się zszarzałą po latach bielą mijanych budynków,  pokrytych czerwoną bądź ciemno szarą dachówką, pokrytą śliskim osadem, który dodawał im lat i na swój sposób uroku.
Hale zastanawiał się nad głośnym marudzeniem, ale stwierdził, że ten zaszczyt zostawi Billy’em, z którego się przy okazji ponabija. Bo w sumie to nawet mu się tu podobało. Za miasteczkiem droga, którą szli rozdzielała się na trzy inne. Oni ruszyli prosto pomiędzy zielonymi polami, aż po jakiś dziesięciu minutach weszli w niewielki szeleszczący chicho liśćmi zagajnik. Gdy po jakiś kolejnych pięciu minęli ostatnią linię drzew, droga przed nimi zaczęła piąć się łagodnie w górę. Gdzieś na początku swoje wspinaczki natknęli się na bramę, której opłakany stan wołał o pomstę do nieba.  Niedaleko niej stała nieduża perfekcyjnie wtapiająca się w zrujnowane otoczenie chatka dozorcy, z której komina wydobywała się dym. Panna Samuels minęła tyrpiących się złośliwie chłopców i ruszyła do drewnianych drzwi. Zapukała. Nic. Po chwili dostrzegła po prawej stronie dzwonek. Zadzwoniła. Tym razem drzwi otworzyły się i staną w nich mężczyzna o zmęczonym wyrazie na ogorzałej, pokrytej zmarszczkami  twarzy. Miał on krótko przystrzyżoną brodę, w tym samy grafitowym kolorze co wystające, spod typowej dla rybaków czapki, potargane włosy. Jego lewa ręka, lekko wyciągnięta do przodu, dzierżyła stary, dopiero co naostrzony, pokryty masłem noż, a blisko osadzone oczy wpatrywały się ze zniecierpliwieniem w stojącą przed nim kobietę. Młoda pani profesor odchrząknęła niezręcznie wyciągając w jego stronę drobną dłoń.
- Dzień dobry – przywitała się – Nazywam się Sylvia Samules – jej dłoń zniknęła pod wielką dłonią starszego mężczyzny. – My …
- Dzieciaki, tak? To wy cała grupa – przerwał jej, spoglądając ponad jej ramieniem na stojącą pod bramą gromadkę. – Pani poczeka – powiedział znikając w głębi domu. Po chwili wrócił, bez noża, ale za to odziany w sweter. Noc była chłodna. Skonsternowana Sylvia ruszyła za mężczyzną, który zatrzymał się przed młodzieżą.
- Nazywam się John Mullock. Nadzoruję, opiekuję się, dbam i pilnuję tej posiadłości na życzenie jej właścicieli – rzekł do wszystkich– Ja mieszkam tu– skinieniem wskazał na swoją chatkę– I tego się trzymam , nie zapuszczam się raczej do posiadłości w celach rekreacyjnych czy wypoczynkowych.
Hale prychnął pod nosem. Mullock zignorował go i mówił dalej.
 - Wy zajmiecie się sobą, a ja sobą. Powinniście sobie poradzić. Jeśli coś się zepsuje, nie będziecie wiedzieli gdzie co może się znajdować, choć szukaliście tego wszędzie, wtedy możecie przyjść z pytaniami i prośbami do mnie. Na dobry początek możecie mieć drobne problemy z elektrycznością, ale jutro z samego rana przyjdę się tym zająć. A na razie idziemy – to rzekłszy podszedł do bramy i z lekkością odsunąć ciężkie metalowe skrzydło.
Po drugiej stornie żwirowany podjazd wił się między krzewami dzikiej róży, porastającej gęsto wzgórze i okolice domu. Delikatne różowe płatki tonęły gdzieś w morzu zielonych liści, pokonane dodatkowo przez dojrzałe już gdzie nie gdzie czerwone owoce. Żwir zachrzęścił cicho pod nogami Mullocka, gdy ten ruszył przed siebie. Wszyscy poszli w jego ślady, wpatrując się jednocześnie z fascynacją w dziki gąszcz o błyszczących delikatnie, niewidocznych na pierwszy rzut oka kolcach.
- Uważajcie na to jak będziecie chcieli się tu bawić – odezwał się mężczyzna , po tym jak zerknąwszy do tyłu zobaczył ich obserwujących otoczenie. – Możecie się nieźle poharatać między tymi niepozornymi krzewami.
Cała grupa obejrzała się dookoła w poszukiwaniu choćby skrawka wolnej przestrzeni, jednak cała przód posesji zajmowały dzikie róże. Szli więc ścieżką na sama szczyt niewielkiego wzniesienia, na którym znajdowała się Briar Rose House. Posiadłość prezentowała się tak samo źle jak metalowa brama odgradzająca ją od intruzów. Jedynym plusem, jaki dostrzegli na pierwszy rzut oka, był szeroki podjazd pod domem. Front natomiast, prezentował pokruszone gdzie nie gdzie bure cegły, które tworzyły cały budynek od partery, aż po 3 piętro schowane pod spadzistym dachem. Wysokie okna pokryte były grupą warstwą kurzu, przez który próbowały się przebić ostanie promienie zachodzącego już słońca. Gdzieś z tyłu strzeliście ku górze wyrastała, niczym spiczasty kapelusz, pojedyncza wieża. Młodzież stojąc za dozorcom zadzierała głowy do góry i starała się ogarnąć wzrokiem całą budowlę.
- Kiedyś … - mężczyzna chrząknął i podjął sowim beznamiętnym tonem- Kiedyś Briar Rose wyglądała inaczej, niektórzy mówili nawet, że jest ładniejsza niż zamek.
- To coś? – Billy niemalże śmiał się histerycznie – Co to w ogóle jest!?
Mullock swoim zwyczajem zignorował chłopaka, a Panna Samules spojrzała na niego ostro. Foster zamilkł, nie przestając się przy tym krzywić.
- Bo Ci tak zostanie – szepnął mu do ucha Hale. Billy spojrzał na niego tylko spode łapa i razem z resztą ruszył w stronę wąskiej i niedużej werandy, podtrzymywanej przez krzywe stylizowane na styl dorycki kolumny.
John Mullock pchnął ciężko ogromne wrota wejściowe i puścił ich przodem.
– To są klucze do Briar Rose House – rzekł wręczając miedziany pęk nauczycielce – Poznajcie Się. 
Uśmiechnął się ponuro pod wąsem i zostawiwszy ich u wejścia, odszedł.   

czwartek, 5 marca 2015

Rozdział 1

Obudził go krzyk. Jego własny. Ale jak on mógłby się do tego przyznać? Dobrze, że w pokoju nie było już jego kumpla, który wrócił poprzedniego dnia do domu. Jego autorytet ucierpiałby na tym znacznie. Ten dureń mógłby rozprzestrzenić ciche plotki. A potem on sam musiałby się zastanawiać jak na nowo pokazać mu, że nie zmienia to faktu, iż on nadal stoi wyżej w hierarchii społecznej szkoły od niego.
Spojrzał na zegarek. Obudził się o szóstej, zlany zimnym potem. Przeczesał palcami wilgotne, ciemne, blond włosy i doszedł do wniosku, że już nie zaśnie i do tego potrzebuje natychmiast dużej dawki kofeiny. Potrząsnął gwałtownie głową próbując się obudzić. Nie! Na początku musi się umyć. Zmyć lepkość z ciała. W końcu w szkole, oprócz grupy specjalnej, z którą miał spędzić resztę wakacji, zostało jeszcze parę wybitków, którzy dzisiejszego poranka mieli opuścić internat, bo dopiero tego dnia odjeżdżały ich pociągi lub mogli przyjechać po nich rodzice. Z trudem zwlókł się z łóżka i ruszył do łazienki. Wszedł pod prysznic i odkręcił chłodną wodę. Kiedy poczuł jej trzeźwiący strumień na karku, doznał chwilowej ulgi. Jednak głód kofeinowy wzywał. Opłukawszy się i wytarłszy, spojrzał na swoje odbicie w lustrze. W jego niebieskich, zaspanych oczach powoli pojawiały się złośliwe iskierki. Przesunął ręką po swoim policzku. Nie, nie ogoli się. Zostawi ten lekki seksowny zarost. No przecież wszystkie laski w szkole go lubią.  Skierował się do fotela, na którym porozwalane leżały jego ciuchy. Założył jakiś biały, zwykły T-shirt, jeansy i bluzę, wsuną na nogi buty i wyszedł z pokoju. 6:30. Spojrzał na zegar w korytarzu jak na najgorszego wroga. Kawa! Kawa! Głos wyrywał się coraz głośniej. Ruszył schodami na dół. Musi dostać się do jadalni i to natychmiast. Gdy tylko przekroczył próg pomieszczenia, usłyszał z kąta dziki chichot i poczuł na sobie spojrzenia dwóch dziewczyn z młodszej klasy. Uśmiechnął się. No tak wszedł Hale. Żadna mu się przecież nie oprze. Przeczesał włosy, a dziewczyny wydały ciche ochy i achy. Kofeina! Przypomniał się nagle głos.  Ruszył w stronę samoobsługi. Tylko jeden ekspres był podłączony. Dobrze, że w ogóle był. Zrobił sobie kawę. Czarną i mocną. Taką jak lubił. Zanim ruszył w stronę pustego stolika swojej klasy, upił spory łyk. Skrzywił się. Zapomniał pomieszać. Z grymasem niezadowolenia rozejrzał się po pomieszczeniu. Było prawie puste, nie licząc 2 dziewczyn, chłopaka i dziewczyny przy oknie, 3 chłopaków siedzących nad miskami płatków i ich 3 koleżanek. A nie, wróć. Była jeszcze panna Hart. Spojrzała na niego w tej samej chwili co on na nią. Oboje obdarzyli się nienawistnymi spojrzeniami.
- Zawsze tak wcześnie wstajesz? Nudne życie trzeba rozpoczynać o świcie? Czytanki w poranki? - rzucił złośliwie, patrząc na trzymaną w jej rękach książkę. Zamknęła ją z hukiem.
-Nadal nie możesz tego przeboleć? – spytała patrząc mu prosto w oczy. Już miał odpowiedzieć kiedy za pleców dziewczyny wyłonił się dyrektor.
- O moi drodzy, już wstaliście? Usiądźcie wszyscy przy jednym stoliku, niech wasza grupa nie rozbiega się po całej sali. Powiedźcie wszystkim jak przyjdą – rzucił od razu – A i chciałbym wam jeszcze raz pogratulować. Najlepsi uczniowie w szkole. Gratuluję, naprawdę.
Chłopak skrzywił się na te słowa i spoglądał z dzikim błyskiem w oczach na dziewczynę.
- Odebraliście już stypendia? – kontynuował dyrektor - Nie? Pamiętajcie, żeby je dzisiaj odebrać jeszcze przed wyjazdem.
Pokiwali głowami, a mężczyzna ruszył w kierunku stołu nauczycielskiego. Hale z niechęcią usiadł przy stole dziewczyny. Nie patrzyła na niego.
- Za rok ja będę lepszy – powiedział chcąc mieć ostatnie zdanie - Na pewno nie będzie żadnego remisu.
 Zignorowała go i pochyliła się nad swoim śniadaniem. Zapach tostów oraz świeżych, słodkich drożdżówek wdarł się nieproszony do jego nozdrzy, które zadrgały z rozkoszy. Ślina napłynęła mu do ust. A w gardle nagle zaschło. Wypił łyk ciemnego płynu.
- Ech, -odchrząknął i próbując zachować spokojny i dość obojętny ton zapytał – Hart? Jak to dzisiaj jest ze śniadaniem?
Odgarnęła z czoła opadające na nie ciemno brązowe kosmyki. Teraz wyraźnie widział jej grube, ładnie wyprofilowane brwi, które wyginały się w lekki łuk, kiedy tak spoglądał na niego znad talerza.
‘Niech szlak trafi te jej czekoladowe oczy. Zaraz prześwidruje mnie nimi na wylot’
- Dzisiaj wydają śniadanie prosto z kuchni, co chcesz, ale musisz podejść do tej lady po lewej za gorącymi napojami.
Odchrząknął jeszcze raz i z trudem wychrypiał coś na kształt łaskawego dziękuję. Lepiej powiedzieć, bo a nóż znowu będzie potrzebował pomocy.  Dziewczyna pokręciła tylko głową za oddalającym się chłopakiem.
 ‘Jak to jest?’ Pomyślała ‘ Że czasami wykrzesze z siebie odrobinę uprzejmości, na ogół niewyraźnej i niezrozumiałej, to prawda, a czasami po prostu ma wszystko w dupie?’ Wzruszyła lekko ramionami i zabrała się z powrotem za jedzenie.
- Czyja to kawa? –spytał ktoś za jej plecami. Odwróciła się i  zadarła głowę do góry. Nad nią stał chłopaka, o krótkich, ciemnych włosach i spojrzeniu pełnym wesołych, nieokiełznanych iskierek.
- Cześć Robbie – przywitała się z przyjacielem, za którego ramienia wyłoniła się drugi chłopak o rozczochranych brązowych włosach i naręczu splątanych kabli w rękach. – Cześć Charlie – rzuciła również w stronę drugie przyjaciela.
- Cześć Evy – przywitali się jednocześnie.
- Hę? – Robbie skinął ponownie w stronę filiżanki.
- Hale – rzuciła tylko.
- Co on robi przy stole naszej klasy? – spytał zdziwiony Charlie, siadając obok Evy.
- Dyrektor kazał całej naszej grupie usiąść razem - wyjaśniła  - Po co Ci te kable?
- Chcę dokończyć ten głupi projekt, a wszystko diabli wzięli przez tego oto tu dobrego kolegę – powiedział wskazując ręką w stronę siadającego z drugiej strony dziewczyny Robbie’ego – Poplątał mi wszystkie kable, a już chciałem połączyć …
- Dobra, stary! – przerwał mu – Nie męcz nas od rana swoimi wywodami. Lepiej patrzcie na to – wstał i szybko przeszedł na drugą stronę stołu. Wziął kawę Hale’a i wsypał do niej pieprz, który podwędził ze stolika siedzących niedaleko dziewczyn, które przesiadły się tu specjalnie, aby mieć lepszy widok na przystojnego blondyna.
-Zwariowałeś – syknęła ostro Evy – Przecież on Cię zabije.
Robbie uśmiechnął się zawadiacko i szybko zajął swoje miejsce.
- Co się przejmujesz? – rzucił lekko – Przecież też go nienawidzisz.
- Tak – przyznała spokojnie – Jest naszym największym wrogiem, ale nie oznacza to, że od raz, z samego rana, musimy użerać się z nim w stanie wysokiego rozdrażnienia.
- Mówiąc delikatnie –zauważył Charlie – Będzie nieźle wkurzony.
- No właśnie – przytaknęła – A i tak przed nami całe wakacje z nim tuż obok.
- Z kim? – spytał czwarty delikatny i melodyjny głos .
- Gracie – Evy uśmiechnęła się do przyjaciółki i współlokatorki zarazem. Kiedy rano wychodziła z pokoju ona jeszcze spała.
Zielone oczy Grace wpatrywały się w nich z ciekawością, gdy potrząsając lekko jasną, okalaną lokami głową usiadła przy stole.
- Z Hale’em – odpowiedział na zadane pytanie Charlie, odkładając na bok kable. Blondynka skrzywiła się.
- Nic przyjemnego – przyznała.
- Cicho, idzie – syknął konspiracyjnym szeptem Robbie.
- Siedzi z nami – wyjaśniła Evy przyjaciółce – Dyrektor kazał. A na dodatek Robbie, postanowił zrobić mu kawał rodem z podstawówki. – dodała – Nie szkoda mi go co prawda, ale nie chce mi się z nim kłócić przy śniadaniu.
- Właśnie śniadanie! To ja może po nie pójdę – Grace wstała, a do stołu podszedł blondyn.
-Widzę, że cała kompania w komplecie – rzucił zjadliwie, siadając na swoim miejscu.
- Ciebie też miło widzieć Hale – odpowiedział na to Charlie.
- Taaaaak Griffin – rzekł przeciągle i zabrał się za jedzenie. Charlie wstał od stołu i podążył za Grace po śniadanie. Robbie natomiast wiercił się nerwowo na krześle.
- Wszy masz czy co? – spytał chwytając filiżankę.
- Pełno.
Uniósł brwi i popatrzył na niego z politowaniem. Przechylił naczynie i pozwolił, żeby kolejna dawka kofeiny spłynęła mu do gardła. Zakrztusił się gwałtownie. Wypluł część kawy na stół przed sobą i zaczął mocno kaszleć. Robbie wybuchnął śmiechem. Evy również zasłoniła usta dłonią, aby ukryć cichy chichot. Kątem oka widziała, jak z drugiego końca pomieszczenia, patrzą na nich Grace i Charlie śmiejąc się do rozpuku.
- Widzisz Rick, kawa wcale nie jest taka dobra – rzucił żartowniś w stronę poszkodowanego – Powinieneś zacząć teraz prowadzić kampanię antykofeinową. Pierwszy wykład na temat ohydnego smaku napojów kofeinowych.
Blondyn podniósł się gwałtownie, czerwony na twarzy z wzrastającej z każdą sekundą wściekłości.
-Powaliło Cię! – ruszył w jego stronę i chwycił mocno za kołnierz.
- Hej, hej, hej – zawołała Evy również wstając – Robicie niepotrzebne przedstawienie.
- Tak myślisz?- spytał szorstko, przenosząc swoje zimne spojrzenie na dziewczynę – Mnie już ośmieszył. Teraz ja wyrównam rachunki, a wszyscy, którzy się na nas patrzą nadal pozostaną przy stwierdzeniu, że z Hale’m nie należy zadzierać.
Evy podeszła bliżej i stanęła między chłopakami.
- Przestań się popisywać. Robbie nie pierwszy raz robi sobie z kogoś żarty. Nie będziecie się bić. Wiem, że mimo wszystko szanujesz niektóre zasady.
‘ Skubana ma rację’ pomyślał patrząc w jej duże oczy ‘ To prawda nie bije się w szkole, w końcu jestem w samorządzie i mam najlepsze oceny. Nie wykopuję sobie dołków. Ale z drugiej strony, raz przydało by się tej mendzie porządne lanie’ Ścisnął mocniej trzymany w rękach fragment jego koszulki. Wokół zrobiło się zbiegowisko. Grace i Charlie przyszli do stołu ze swoimi śniadaniami.
- Po za tym idzie tu dyrektor – dodała, patrząc na kogoś ponad jego ramieniem. Puścił chłopaka, który do razu od niego odskoczył.
- Idę po nową kawę - odparł sucho i odepchnąwszy stojących za nim nastolatków z młodszych klas, ruszył w stronę ekspresu.
Dyrektor w tym samym czasie zbliżył się do zbiegowiska.
- Co tu takie zamieszanie? – spytał spoglądając na twarze uczniów -  Już po 7 – powiedział skinieniem wskazując zegar nad wejściem - Część z was powinna szykować się do wyjścia, żeby zdążyć na poranny pociąg, a na resztę czekają już w większości rodzice. Proszę się rozejść, skończyć śniadanie i zbierać się do pokoi po rzeczy. Do 9:00 wszystkie klucze mają być u woźnego. Większość wyjeżdża wcześniej, więc proszę rozchodzimy się.
Uczniowie z niechęcią ruszyli do wyjścia, albo na swoje miejsca aby dokończyć śniadanie. Hale wrócił z nową porcją kofeiny. Minął dyrektora i razem z resztą usiadł przy stole.
- No więc dobrze, zaczynamy. Musicie wszyscy wpisać się na tę listę, tak samo jak ja. To jest dowód, że widziałem was wszystkich w całości zanim opuściliście mury szkoły.
- Ale tak na dobrą sprawę – wtrącił się Robbie - Nie potrzebuję być cały i zdrowy, żeby to podpisać. Równie dobrze mógłbym stracić obie nogi, albo…
-Bez żartów proszę – dyrektor rzucił mu szybkie i lekko przerażone spojrzenie, jakby właśnie oczyma wyobraźni zobaczył połamanych nastolatków, którzy z trudem podpisują się na jego liście – Dobrze, ehm… lista nie jest alfabetyczna – zauważył nagle – no cóż, dobrze, tak. Pan Richard Hale, proszę do mnie.
Rick wstał i podszedł do mężczyzny. Poczekał aż on podpisze się przy jego nazwisku i sam zrobił po chwili to samo.
- Panna Evelyn Hart  – podpisała się.
- Charles Griffin –  Charlie podszedł i podpisał się równie szybko.
- Robin Carter – Hale wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
- Serio? Robin? Tak masz na imię? – zapytał między kolejnymi atakami, spoglądając z rozbawieniem na Robbie’ego – Czemu ja wcześniej tego nie słyszałem?
- Moi rodzice lubili Robin Hood’a – odpowiedział mu nic sobie z tego nie robiąc – Wiesz sławny Robin. Okradał bogatych, dawał biednym – wszedł na stołek i zaczął pozorować strzelanie z łuku. Wycelował w blondyna i udał, że puszcza niewidzialną cięciwę.
- Bez wygłupów panie Carter. Proszę do mnie. – podszedł i podpisał się z udawaną nonszalancją. Przyjaciele chichotali cicho.
-Panna Grace Lavelle – blondynka minęła nadal wygłupiającego się przyjaciela i złożyła starannie swój podpis. Dyrektor popatrzył na listę potem na nich, powtórzył tę czynność jeszcze raz.
- Brakuje mi tu jednego pana – stwierdził.
- Na pewno o mnie chodzi – zawołał ktoś za ich plecami. Spojrzeli w jego kierunku. W stronę ich stołu kroczył odziany w nieodłączną, skórzaną kurtkę Billy. Chłopak dotknął na żelowanych mocno włosów i mrugając bezczelnie do Grace, podszedł do mężczyzny. Dziewczyna odwróciła się demonstracyjnie, wznosząc jednocześnie oczy ku górze.
- Pan Foster jak mniemam? Proszę się podpisać – powiedział z ledwo ukrywaną niechęcią w stosunku do stylu chłopaka – Dobrze, teraz wszystko się zgadza. O i jeszcze lepiej! Idzie również pani profesor. Witam panią – rzekł do nadchodzącej kobiety – Wszyscy chyba znacie pannę Sylvie Samuels?
- Profesor SS*.  Była pani członkiem?
- Robbie! – krzyknęła Grace.
- Czyli jednak uważasz na historii – powiedziała w tym samym czasie Evelyn.
Hale zaśmiała się pod nosem, a spurpurowiały na twarzy dyrektor wyglądała jak by właśnie się zapowietrzył.
- Panie Carter, jeszcze jednak głupia uwaga, a przyrzekam panu, że będzie miał pan wielkie kłopoty.
- Nic nie szkodzi Dyrektorze – powiedziała w tym czasie Sylvia Samuels podchodząc do grupki – Nie ten kraj, nie te czasy panie Carter. Jestem młodsza niż się panu wydaje – zwróciła się do Robbie’ego - A jeśli tak bardzo ciekawią ich takie rzeczy, to z chęcią poprowadzę lekcję na temat organizacji XX wieku.
Wszyscy chóralnie jęknęli, a Hale obdarzył Robbie’go wściekłym spojrzeniem. Jego wargi poruszyły się bezgłośnie ‘ Pożałujesz tego! ‘.
- Bardzo dobrze, bardzo dobrze – dyrektor pokiwał z uznaniem głową. –Hmmm … - odchrząknął – Tak , mmm …  Na chwilę obecną wszyscy są. Podpisali się na liście. Jeszcze proszę o podpis panią profesor i pójdę od razu przygotować kopię dla pani. Oczywiście zanim opuścicie szkołę, przyjdę jeszcze raz sprawdzić czy wszyscy są. A na razie zostawiam panią z uczniami. - gdy profesor złożyła podpis, mężczyzna z ulgą wycofał się i stawiając małe szybkie kroczki wyszedł z jadalni.
Panna Sylvia Samules, była jedną z młodszych nauczycielek, o ładnej cerze i uważnym spojrzeniu. Dziś jej czarne włosy spięte były w luźny kok, a  szczupłą sylwetkę otaczał szary odrobinę za duży sweter i najzwyklejsze w świecie jeansy.
- No moi kochani – powiedziała do znudzonej grupy, która w większości chciała albo skończyć śniadanie, albo się po nie udać. – Nasz pociąg odjeżdża o godzinie 10. Do 8 macie zwinąć się z jadalni do swoich pokoi. Akurat będziecie mieli czas, aby dopakować się i ogarnąć pokoje przed ich opuszczeniem. O 9 macie być przed szkołą. Jak ktoś się spóźni, to nie ręczę za siebie. Proszę was, naprawdę, bez wygłupów , będziecie mieli na to czas na miejscu. Dzisiaj chcę, żebyśmy bez żadnych przygód dojechali do Briar Rose House. – spojrzała na młodzież siedzącą przy stole i spoglądającą na nią leniwie. Westchnęła - O 9 proszę – rzekła tylko – Przed szkołą – dodała z naciskiem i skierowała się do stołu nauczycielskiego, żeby dokończyć swoje śniadanie.


~~*~~
Dla tych co nie załapali: 
*SS - Inicjały panny Samuels to SS. Robbie nawiązuje do lekcji historii i organizacji hitlerowskiej. Dlatego Grace reaguje oburzeniem, a dyrektor robi się wściekły. :)

piątek, 20 lutego 2015

Prolog

- Wyślesz te dzieci do Briar Rose House –zaczęła starsza kobieta spoglądając na swojego bratanka – Po co mają spędzać wakacje w szkole? Weźmiesz te pieniądze i zrobisz remont, a za resztę zapewnisz im wyżywienie oraz wszystko co będzie im potrzebne. I proszę Cię mój drogi pośpiesz się bo wakacje zbliżają się wielkimi krokami. Poinformuj również o wszystkim dyrektora. W razie problemów i pytań niech dzwonią.
-Dobrze, dobrze ciociu – powiedział nerwowo, biorąc od kobiety białą kopertę.
- A i pozdrów …. – zaczęła.
-Oczywiście ciociu – przerwał jej, zmierzając szybko do drzwi – do widzenia ciociu.
Wyszedł z domu i ruszył w kierunku krzywo zaparkowanej  furgonetki. Wszedł do środka i  mocno zatrzasnął drzwi.
- Co za kobieta- mruknął do kolegi – myślałem, że uda nam się jakoś poprawić swoje dochody, a ta wyjechała mi z jakimś głupim pomysłem.
-Jakim? –spytał z głupkowatym uśmiechem kierowca.
-Musimy wysłać grupkę dzieciaków na wakacje. Dała mi na to kasę.
- No widzisz masz kasę , więc w czym problem?
- O matko, aleś ty głupi. Cała kasa na to pójdzie.
-Cała ? –spytał, przekręcając kluczyk w stacyjce. W odpowiedzi tamten załamał tylko ręce nad brakiem zrozumienia ze strony wspólnika. – Ty coś wymyślisz – dodał ruszając z piskiem opon.
Wywrócił na to oczami i schował do wewnętrznej kieszeni marynarki suto wypchaną kopertę .
- A wiesz co? Nawet mam pomysł …. –zaczął zacierając chytrze ręce.

***

Jedna z najlepszych szkół z internatem w kraju. Koniec roku szkolnego. Uczniowie z wrzaskiem opuszczali salę gimnastyczną. Plecaki i walizki choć ciążyły nie przeszkadzały jakoś specjalnie w drodze ku dwumiesięcznej wolności. Większość nauczycieli wyszła za nimi. Kilkoro uczniów ze starszych klas stało pod ścianą czekając. Na sali zrobiło się wreszcie względnie cicho. Dyrektor zszedł z podestu, gdy tylko drzwi za ostatnim z dzieciaków zamknęły się z hukiem.
- Jak wiecie zaczęły się wakacje. Szkoła zostaje zamknięta na okres tych paru miesięcy. Niemniej jednak wasi rodzice w tym roku postanowili zostawić was tutaj, bo nie mogą, z jakiś różnych powodów, się wami zająć . Normalnie nie praktykujemy czegoś takiego i nie zajmujemy się wami w czasie lata. Jednakże pojawiły się nowe sprzyjające okoliczności. I ten oto pan tutaj – wskazał na mężczyznę stojącego obok- zaprasza was w imieniu swojej ciotki do jej posiadłości Briar Rose House. Już wszystko zostało z nim ustalone i jutro z samego rana pojedzcie z profesor Samuels na całe 2 miesiące wakacji i wrócicie oczywiście na wrzesień na nowy rok szkolny. A teraz zapraszam was na zewnątrz. Do kolacji macie czas aby spotkać się z waszymi rodzinami, które przyjechały was odwiedzić.
Cała grupa wyszła z sali, na odchodnym przyglądając się tajemniczemu mężczyźnie, którego ciotka załatwiła im wakacje. Był on przy kości, ubrany w beżową, przyciasną marynarkę. Miał rzadkie, ciemne włosy i chytre małe oczka, które świdrowały wychodzących nastolatków. Za jego plecami czaił się chudy i tyczkowaty facet o tępym wyrazie twarzy. Obaj podnieśli dłonie i z nieszczerymi uśmiechami pomachali im na dowiedzenia.

***

Stała przed ciotką z opuszczoną głową, wpatrując się obojętnie w jej błyszczące, lakierowane buty.
- Dobrze, że tam jedziecie – mówiła kobieta, grzebiąc jednocześnie w torebce – Może się czegoś przy okazji nauczycie.
W końcu wyciągnęła nieduży, aksamitny woreczek i podniosła twarz na stojącą przed nią dziewczynę.
- Spójrz no na mnie dziecko – rzekła ostro – Nie będę wygłaszała żadnych mów pożegnalnych, ani płakała tu z chusteczką, bo sama postanowiłam Cię tu zostawić. Masz  - wręczyła jej woreczek – Tu są pieniądze na całe wakacje, nie roztrwoń ich. Jesteś dużą dziewczyną więc nie rób głupstw. Przyjadę na rozpoczęcie roku. – to rzekłszy odwróciła się na pięcie, poprawiła pomiętą garsonkę i zostawiając w wilgotnej ziemi ślady obcasów, ruszyła w stronę samochodu.
Nastolatka z goryczą spoglądała na oddalającą się postać. Schowała pieniądze głęboko do kieszeni i gdy tylko samochód zniknął gdzieś za drzewami odwróciła się i udała do swojego pokoju.